Archiwum dla stycznia 2015

Zakupowa niemoc!


Jesteśmy w Polsce, to znaczy byliśmy, bo historia miała miejsce pod koniec grudnia 2014 roku.
Sprzedajemy Jaśka dziadkom i jedziemy z Panem Mężem na zakupy -  na wyprzedaże!

Pan małżonek nie przepada za zakupami, ale przekonuje go sam fakt, że możemy jechać gdzieś bez Jana, pobyć chwilkę razem, w ciszy...!

Na miejscu - w galerii handlowej szał!
Widać, że Mikołaj w tym roku dla wielu osób był hojny!
Ale tłumy nie przeszkadzają nam!
Mamy  swój cel- nie szwendamy się!
Wchodzimy tylko do naszych ulubionych sklepów ( w sumie dwóch), obkupujemy się, zjadamy obiad i wracamy do domu!

Sklep numer 1 - ten najbardziej ulubiony, gdzie zawsze coś dla siebie znajdziemy, gdzie zawsze coś po prostu na nas czeka!

Pan Mąż z pomocą swojej wiernej stylistki niesie do przymierzalni cała stertę ciuchów! Spodnie zielone, spodnie czerwnone, spodnie niebieskie! W promocji są, więc nie musi dokonywać selekcji!
Do tego koszula, bo chociaż ma ich już sto, to i sto pierwsza się przyda!

Ok- Pan Tata z głowy!  Czas na mnie!

Sukienki! Piękne!koronkowe, takie do wszystkiego pasujące!
Bluzki! Znalazłam z cztery i choć wiem, że wszystkie znowu na jedno kopyto, to i tak jestem podniecona!
Spodnie sobie daruję, bo przecież brzuch rośnie i póki co potrzebuję takich z gumką!

No dobra - wystarczy!
Idę do przymierzalni! Wpycham się do Pana Męża żeby ewentulanie mógł mi poradzić! W kabinie ciasno, ale przyjemnie;)

Pan mąż "bierze" wszystko co mu wyszukaliśmy, więc zadowolny siedzi i przyglada się moim poczynaniom!

Na pierwszy ogień idzie ta słodka sukienka!
Słodka na wieszaku, bo na mnie wyglada jak na ...jak na ciotce kloce!
W ogóle nie współgra z moim jeszcze wtedy małym brzuszkiem!
Pośpiesznie zrzucam ją z siebie z nadzieją, że przynajmniej pozostałe rzeczy będą pasowały!
Gówno!
Tego dnia nic na mnie nie leży tak jak powinno!
We wszystkim wygladam jak kupa!

Pan mąż pociesza!Nie slucham co tam mówi, bo w głowie obmyślam już plan!
Wiem - skoro nie kupię sobie nic do ubrania, to poszaleję u jubilera!
Kupię sobie nowy pierścionek!

Pan Mąż nie słyszy moich myśli (Jezu, dzięki Bogu, bo  gdyby miał takie zdolności, to pewnie nie byłby już Panem Mężem), więc w ogole nie wie o co kaman!
Przecież normalnie byłabym zła, niezadowolona, a teraz jakoś podejrzanie się uśmiecham!
Pewnie myśli, że to hormony!

W kolejce do kasy zdradzam mu swój plan! Teraz zaczyna dopiero pojmować!
Opuszczamy sklep i idziemy oczywiście do jubilera!

(Ulubiony sklep numer 2 darujemy sobie! Panu Mężowi jest już oczywiście za gorąca, a mi się odechciało!)

I tutaj kolejny zawód - po pierwsze po świętach sklep świeci prawie że pustkami, po drugie nic mi nie nie podoba! Aż dziwne, bo przecież w sklepie z biżuterią zawsze jest coś, co powinno się podobać! Tym razem ja zrzucam wszystko na hormony i pocieszam się, że może to i lepiej, bo przecież teraz będą palce puchły itp. więc i tak nie nacieszyłabym się nowym pierścionkiem!

No nic, to nie mój dzień, ale wrócić do domu z pełnym portfelem, to też nie w moim stylu!

Ostatnia deska ratunku - księgarnia!

Oooo tak- tego trzeba mi było!

Jedna, druga, trzecia, czwarta - książka oczywiście ....  plus coś tam dla Jaśka!

Uuuuu kamień z serca - kasa wydana, matka zaspokojna!

Można wracać do domu!

Nie ma tego złego, co na dobre nie wyjdzie -  po porodzie nadrobię zakupy ciuchowe i biżuteriowe!





Ale i tak zazdroszczę Wam waszym zakupowo-wyprzedażowych łupów!

Pięknego dnia

Ol(g)a

P.S. Kochani, zachęcamy do polubienia naszej strony na fb! Wystarczy nacisnąć na ikonkę faceboka znajdującej się na górze strony ;) i wtedy zostaniecie automatycznie przekierowani!;)




Postanowienia noworoczne

Połowa stycznie już  za nami...zaraz luty, marzec, kwiecień i oczekiwany maj!
To będzie ciekawy i piękny rok!
Fajne uczucie ponownie oczekiwać dzidziusia!
Ale nie o tym chciałam dziś napisać!

Półmetek miesiąca a ja jeszcze  nie określiłam się co do swoich postanowień!

Co roku coś sobie obiecuję, planuję i w zasadzie mało co z tego relizuję, bo życzenia szczytne, ambitne, a ja leniwa i ze słomianym zapałem! (Znacie to połączenie? )

Dziś jednak czarno na białym zanotowałam w swoim notesie te cztery punkty!

Cztery całkiem zwykłe postanowienia! Takie, które da się na pewno zrealizować i wcale nie trzeba wkładać w to wiele wysiłku!

Oto one:


1. Nauczyć się oddychac tak aby podczas porodu nie drzeć papy tylko spokojnie panować nad bólem. ( Po Jaśkowym porodzie nic mnie tak nie bolało jak gardło)

2.Przeżyc 30-te urodziny bez placzu i doła...(mam nadziję, że tak skoncentruję się na dzidiusiu, że w ogole zapomnę o tym dniu, bo poważnie strasznie się boję wkroczyć w ten "poważnie brzmiący" wiek)

3. Po nardodzinach dziecka szybko wrocic do formy( czyli zacząć uprawiać sport)

4. Być dobrą mamą i żoną!



Więcej od siebie nie wymagam!

Resztę będę realizowała bez pisanych postanowień żeby w razie czego nie mieć do siebie żalu!

A jak u Was z postanowieniami? Wkroczyły już w życie?

Pozdrawiam cieplutko!






Z emigracją to tak jak z macierzyństwem i prawdziwą miłością!

W tym roku minie 6 lat jak mieszkam w Berlinie!

Samej mi się wierzyć nie chce, że to już tak szybko minęło!

Muszę Wam się przyznać, że nigdy nie chciałam i nie planowałam wyjechać z Polski...

Nie jestem typem emigranta!

Lubię podróże, ale najbardziej z nich lubię jednak powroty do domu!

W Polsce było mi też bardzo dobrze dlatego nigdy nie przeszłoby mi nawet przez myśl, że kiedykolwiek się z niej wyprowadzę! Miałam swoje plany, marzenia... Zresztą zawsze chciałam mieszkać z Mamą i Tatą (albo przynajmniej obok)

Jednak jak wiadomo życie pisze czasem inny scenariusz! To co miało być możliwe stało się nagle niemożliwym i trzeba było główkować co zrobić aby wyszło jak najlepiej! A że nie jestem osobę stateczną  musiłam działać, wziąć sprawę w swoje ręce...


I tym sposobem- stawiając wszystko na jedną kartę, wierząc w romantyczną miłość, gotowa na zmiany i otwarta na nowe, w marcu 2009 roku zamieszkałam w stolicy Niemiec!

Swoją emigrację przechodziłam książkowo, bo nie wiem czy wiecie, ale literatura wyróżnia cztery etapy życia na emigracji.

Pierwszy etap nazywa się "miesiącem miodowym"! Piękna nazwa, bo i piękny etap ;) Taki nieśwadomy, trochę głupkowaty, jak na haju...
Osoba emigrująca znajduje się w stanie euforii.
Wszystko co nowe wydaje się ciekawe, lepsze. Najmniejsza rzecz zadziwia! (efekt wpuszczenia dziecka ze wsi do miasta)
Najczęściej na tym etapie  nie dostrzega się większych różnic kulturowych, a wręcz nowa sytucja, nowy język i nieznana kultura facynuje! ;)
W tym czasie Berlin wydawał mi się jak z bajki! Tyle atrakcji, tyle możliwości!  Uczyłam się języka, ale też i życia, funkcjonowania w tak wielkim mieście! Poznawałam nowych ludzi, nowe kultury! Chłonęłam wszystko jak ręcznik papierowy  chłonie porannne rozlane przez Jaśka mleko!

Czas ten wspominam z uśmiechem na twarzy! Czułam się jak damski, polski Robinson Crusoe! Tyle siły, emocji...

Ale jak to właśnie w bajkach bywa wszystko, co piękne po jakimś czasie musi się skończyć.

Po "miesiącu miodowym" trwającym u mnie jakiś rok, zaskoczył mnie okres zwany etapem  "irytacji i wrogości".
Ja nazwałabym go nawet etapem lekkiej depresji albo etapem "doła" . Wszystko wydaje się głupie, ludzie niemili, język wkurzający!
Pojawia się złość,tęsknota za krajem, wrogość czy  nawet odrzucienie obcej kultury. Nagle wszystko, co wcześniej było ciekawe, piękne przestaje fascynować, cieszyć! To tak jakby się ściągnęło rózowe okulary! Nagle przejrzało na oczy...
Całe szczęście, że przez ten rok poznałam już kilka fajnych osób, uczyłam języka polskiego w Polskim Towarzystwie Szkolnym ,  miałam ciągłe wsparcie ze strony  męża, no i rodzinne miasto do osiągnięcia w przeciągu niecałych 2h!

Oj najezdziłam się wtedy w tę i z powrotem:)
I dzięki Bogu, że miałam taką możliwość, bo w innym wypadku pewnie spakowałabym torby i wróciła do Polski!

Właśnie w tym etapie dużo osób poddaje się i wraca do ojczyzny!

Do trzeciego etapu "konkursu" przechodzą więc tylko najwytrwalsi, ogierzy;) Jest to okres "dostosowania", dopasowania się, który charakteryzuje się przezwyciężeniem swojej niechęci do obcej kultury, do nowego kraju. Emigrant stara się w końcu zrozumieć daną kulturę dostrzegając w niej zarówno wady jak i zalety. W fazie tej wzrasta poczucie bezpieczeństwa, osoba zaczyna się godzić z sytuację, a nie tylko marudzić jak mu jest źle...
Pełna akceptacja środowiska,otoczenia i w końcu znowu pojawia się słońce!
W tej fazie na świecie pojawił się Jaśkowy, bo właśnie  wtedy już wiedziałam, że jestem w pełni gotowa na życie tutaj!

Ostatnia faza, to już pikuś, sama przyjemność! Literacko nazywa się bikulturalizmem i  polega na pełnej akceptacji nowej kultury. Emigrant przezwycięża swoją niechęć do danego kraju i co najważniejsze przyjmuje pewne cechy kulturowe środowiska w którym przebywa. Osoba ta czuje się w końcu akceptowana i też kompetentna w obu kulturach. Odnajduje swoje miejsce i rolę w społeczeństwie!
Czyli  jakby nie patrzeć happy end!  *

Jak widać droga jest długa i wyboista, ale koniec szczęśliwy, więc warto to przetrwać i nie poddawać się!



Ale w gruncie rzeczy jasne jest chyba, że  nie miejsce, nie kraj  zamieszkania odgrywająaw naszym życiu najistotnijszą rolę, to nie one sprawiają, że jesteśmy  szczęliwi! Najważniejsza jest bowiem rodzina, miłość. ciepło, a czy nasz dom znajduje się w Europie czy Afryce, to już jest najmniej ważne!



Czy nie macie wrażenia, że z emigracją, to prawie jak z macierzyństwem?;)











* więcej na ten temat  możecie poczytać: J,Maciejewski, M.Bodziany, Integracja i asymilacja kulturowa jako obszar odniesień do koegzystencji narodów w wielokulturowym świecie, w : Społeczeństwo wielokulturowe wyzwaniem w pracy nauczyciela, pod red.J.Horyń, J.Maciejewski, Wrocław 2011,s.25.

Zima i u nas była, ale się zmyła...


Kiedyś nie lubiłam zimy!

Bo  oczywiście za zimno, bo śnieg, bo chlapa, bo siara ubrać czapkę czy dłuższą kurtkę! Bo przecież w outficie zimowym nie wyglada się atrakcyjnie... Tak głupia byłam!

Dziś dalej za zimą nie przepadam, szczególnie taką jak w tym roku, ale uwielbiam śnieg!
Uwielbiam go, bo uwielbia go Jan!
Pewnie ktoś, kto przebywał ze mna kilka lat temu(przed erą Jasia) nie uwierzy, ale w tym roku jak spadł śnieg potrzebowałam 5 minut żeby ubrać siebie, Janka i o godzinie 7 rano być już na sankach! Bez makijażu, bez wyprostowanch włosów, za to z czapką i w stroju na narty :D
W nocy podczas mojej pielgrzymki do kibla, kiedy zauważyłam padający śnieg z wrażenia, z podniecenia obudziłam męża! Była 4-ta nad ranem! Byłam tym faktem tak podekscytowana,że nie mogłam już zasnąć,
Jak na szpilkach czekałam na Jana pobudkę! W końcu nie wytrzymałam i sama go obudziłam.
No bo przecież kto widział żeby spać kiedy na dworze- pierwszy raz w roku pojawia się  śnieg!

Gdyby ktoś tego dnia nas nagrał pomyślałby, że jesteśmy chorzy! Psychicznie oczywiście!
Z łóżka na hasło śnieg wyskoczyliśmy jak z procy!
Z szafy wyrzuciliśmy wszystkie możliwe ciuchy w poszukiwaniu tych zimowych!  Niewątpliwie pobiliśmy nasz  rekord w ubieraniu się! Cieszyliśmy się jak z wygranej w totka!

Bez jedzenia wyskoczyliśmy przed dom! Pobudziliśmy sąsiadów! Tego dnia przynajmniej 10h spędziliśmy na śniegu! Do domu wróciliśmy tylko na śniadanie, poźniej na obiad i raz odpocząć!
Wykorzystaliśmy ten dzień do maximum. No i to była słuszna decyzja, bo następnego dnia po śniegu zostały tylko miłe wspomnienia....

A teraz czekamy! Czekamy z nadzieją, że zima nas jeszcze miło zaskoczy!

I cieszymy się już na wyjazd w góry, gdzie śniegu na pewno nam nie zabraknie!




Nie lubię być w ciąży, czyli o ciemnych stronach stanu błogosławionego!

Ciąża - jak się często mówi, to czas wyjątkowy... Dla jednej kobiety jest to czas wyjątkowo piękny dla innej czas wyjątkowo ciężki, nielubiany!!

Zdecydowanie zaliczam się do tych drugich i nie wstydzę się przyznać do tego, że ciąża jako stan fizjologiczny jest dla mnie ...żeby to nie zabrzmiało dziwnie...lekko uciążliwa!
No dobra, będę szczera - po prostu jej nie lubię!!

Kocham tego małego chłopczyka w środku, cieszę się z jego ruchów, ale zdecydowanie wolałabym mieć go już na zewnątrz!  Gdyby zależało to ode mnie skróciłabym czas ciąży do minimum, oooo na przykład do 12-13 dni... Wiecie, że tyle trwa właśnie ciąża delfinów? No ale delfinem nie jestem, więc nie mam się co łudzić!

Nie lubię ciąży z prostych przyczyn!

Najpierw od około 8 do 12-tego  tygodnia ciągłe wymioty!
Permanentne zmęczenie! Brak siły, mocy!
 I te prześladujące zapachy, a raczej smrody! Nawet wcześniej pachnące rzeczy stają się mega śmierdzące!
Ludzie śmierdzą, zwierzęta śmierdzą! Cały świat śmierdzi!
Masz nerwa, raz płaczesz, raz się śmiejesz!
Normalnie dom wariatów!

Po 12-tym tygodniu lekka poprawa, nabierasz siły, w końcu możesz otworzyć lodówkę, pojechać na zakupy!! Znowu delektować się zapachami! Czujesz się nagle jak zwycieżca, po długiej, uciążliwej walce! Masz w końcu siłe na zrobienie porządku w domu, na spacer, na zabawę!
Niestety bajka nie trwa wiecznie!
Po około 4 tygodniach (czasami i nawet wcześniej)pięknego życia musisz stoczyć kolejną walkę! Walkę z brzuchem!

Nagle przestajesz mieścić się w spodnie! Ale pół biedy, to jest akurat dobry pretekst do wybrania się na zakupy i kupienia sobie czegoś nowego (w tym czasie na szczęście masz wystarczająco siły do biegania po sklepach, więc trzeba to wykorzystać!)
Problem za to pojawia się wieczorem!
Przynajmniej u mnie się takowy pojawia, booooo... potrafię spać tylko na brzuchu!
eeee....poważnie!
i jak tu spać?
Tak więc przewracasz się z prawego boku na lewy i nic....Wkurzasz się...tak długo aż w końcu ze zmęczenia i z nerwów zasypiasz na plecach  oczywiście!!
No tak uda Ci się w końcu zasnąć, ale po 30min. budzisz się z pełnym pęcherzem! Lecisz do kibla, Wracasz i znowu ten sam problem! Wiercisz się, kręcisz, zasypiasz na całe 30minut!
I tak cała noc- pielgrzymka w stronę łazienki i walka z zaśnięciem!
Z racji tego, że oprócz męża w łóżku mam jeszcze  jednego obywatela, to muszę dodatkowo uważać aby przypadkiem od tego młodszego nie dostać kopa w brzuch... Tak więc nie jest łatwo...

Taki stan rzeczy trwa oczywiście aż do samego końca cięży! Brzuch rośnie i jest jeszczcze gorzej! Ciężej! Czasami dziecko naciśnie Ci na jakiś nerw i nie możesz na przykład ruszyć nogą !  Ale to tylko taki mały szczegół! W zasadzie nie ma co marudzić, mogło być przecież gorzej - ważne, że masz jeszcze jednę sprawną nogę!

Po drodze - jakby tego było mało dochodzi jeszcze jedna ciążowa dolegliwość!  No dobra- czasami nawet dwie!
Zgaga!
Problem nr 1!
Przed ciążą nie mialam pojęcia czym to cholerstwo w ogóle jest! Kiedy ktoś na nią narzekał robiłam wielkie oczy!!! Teraz też robię, ale z bólu albo inaczej - nieprzyjemnego uczucia, bo ból to raczej nie jest! Zwrot nazywany bólem zarezerwujmy sobie na póżniej!
Pali Cię w przełyku! Nic nie pomaga! W dzień da się jeszcze wytrzymać! Gorzej w nocy, ale w zasadzie jak i tak masz problemy ze snem spowodowane wielkim brzuchem czy przelewającym się pęcherzem, to palicho - dasz radę i  z tym!  Po prostu posiedzisz sobie cała noc, czasami uda Ci się nawet w takiej pozycji zasnąć!

No i w miedzyczasie jeśli zaliczasz się do grona "szczęśliwców" stajesz się posiadaczką hemoroidów, czyli żylaków odbytu! Kto miał, to wie na czym ta "przyjemność" polega...W szczegóły nie będę wchodziła!

Kopniaki dziecka w brzuchu przy tym wszystkim stają się nagle czymś, co Cię cieszy, czym się nawet delektujesz! Normalnie przyjemność, high life kobiety ciężarnej!

No i dotrwałaś do 9 miesiąca! Jesteś wielka, poruszasz się jak słonica, masz problem z założeniem butow! Zimą  dziękujesz Bogu za wynalazek tymu Emu, Ugg, latem za japonki!

Nie zapominajmy, że w czasie trwania ciąży musisz jeszcze zrezygnować z alkoholu, surowego mięsa, a jak na złość masz na to najwięszą ochotę! Ot taka złoliwość matki natury!!

I po tej trwającej  kilka dobrych miesięcy męczarni czeka Cię jeszcze najgorsze! Poród! Ból! Wszystkie wcześniejsze dolegliwości stają się nagle pryszczem w porównaniu do tego wyzwania!

Ale ta walka trwa na szczęście najkrócej! Kilka godzin i masz cała "przyjemność" za sobą!
Jakimś cudem zapominasz o wszystkim, o tej całej męczarni, o wymiocinach, o smrodach, o palacym przełyku, o skurczach....

To co jest efektem końcowym tej całej ciążowej makabry jest za to najpiękniejszym darem...cudem, dla którego jednak warto był to wszystko przetrwać!
Dlatego też z premedytacją. z pełną świadomością, mimo, że wiesz co Cię czeka, po jakimś czasie decydujesz się na kolejną ciążę!
Więc chyba nie jest tak źle....
Ale i tak ciąży nie lubię! :)

A jakie są Wasze przemyślenia na temat ciąży? Jest w ogole ktoś  kto uwielbia ten stan?

Pozdrawiam cieplutko!

                                                        źródło

Taka cisza, takie kino, taki film...

W piętek zapadła  w  naszym domu cisza!
Cisza, która aż przeszkadzała...
Cisza spowodowana weekendowym wyjazdem Jaśka do dziadków.
Ten weekend należał więc do nas  -  do nas jako małżeństwa...

Jak dzicy korzystalimy z każdej chwili!
Już nie pamiętam kiedy ostatni raz wróciliśmy do domu nad ranem, kiedy ostatni raz jedliśmy śniadanie o 12 w południe... Kiedy w ogóle wychodziliśmy z domu późną wieczorową porą...
Ten weekend pozwolił nam   poczuć się znów beztrosko, młodzieńczo...
I choć osobnik w brzuchu przypominał osobie, to i tak czułam się jak kiedyś!

(Ale weekend zdecydowanie nam wystarczył - w niedzielę stęsknieni pędziliśmy do Polski odebrać naszego skarba kłócąc się o to kto go pierwszy przytuli...Znacie to uczucie? )

Korzystając z tego wolnego weekendu odwiedziliśmy między innymi świetne kino!(kolejne miejsce, które warto odwiedzić będąc w Berlinie)

 Kino inne od wszystkich, takie w którym nie tylko można cofnąć się w czasie, ale i poczuć wyjątkową atmosferę! Kino, w którym zamiast na niewygodnych fotelach można rozłożyć się na kanapie i w razie nudnego filmu sobie przysnąć ;)
Kino bardzo kameralne, takie w sam raz na randkę albo dla odludków ;)

                                            źródło


Obejrzeliśmy godny polecenia fiml "Gone Girl" (Zaginiona dziewczyna)! Fabuła w sam raz na mrocznę randkę :) (Ale nie pierwszą, bo chłopak się może zdecydowanie wystraszyć!;))


Później nocne jedzonko i grzeczny powrót do domu!

I już marzy mi się kolejny taki weekend!:)

Pięknego tygodnia!

Ol(g)a

Rodzinna wizyta u ginekologa

Kochani, witamy Was przeserdecznie w nowym roku i życzymy Wam samych cudownych dni, zdrowia i jak najmniej stresu.

Dla nas ten rok będzie wyjątkowy, tak samo jak wyjątkowy był rok 2011, w którym na świecie pojawił się Janek!
Mam nadzieję, że Was też z jakiegoś powodu cieszą nadchodzące miesiące :)

Za tydzień połowa ciąży będzie już za nami! Mam wrażenie, że w drugiej ciąży czas leci jakoś inaczej, szybciej... Czasami myślę nawet, że do tej "drugiej" podchodzi się jakoś tak z przymrużeniem oka, lekko lekceważąco.... Ale to chyba całkiem naturalne!?

W 17tyg. ciąży zorganizowałam nam rodzinna wizytę u ginekologa! Czekałam na ten moment z utęsknieniem, bo chciałam aby moi chłopcy też usłyszeli serduszko maleństwa, aby zobaczyli je na ekranie...aby przeżyli to razem ze mną!

Samo już wejście z nimi do kliniki było dla mnie przeżyciem, bo przecież jeszcze tak niedawno chodzilam tam z brzuchem, w którym był Jaśko, a teraz ten chłopczyk ściskał mnie za rękę i szedł poznać swojego brata! (Tak, tak - będziemy mieli synka!!;) )

Wizyta przebiegła cudownie, Jaśka interesowało wszystko (nawet żel na moim brzuchu) stawiał bardzo mądre pytania, na które lekarz świetnie mu odpowiadał! Przypatrywał się z ciekawością małemu człowiekowi na ekranie i z dumą przyjął kolejne zdjęcie usg do swojej kolekcji!

Ktoś ze znajomych zdiwił się, że zafundowałam Jaśkowi taką rozrywkę... bo jak to z dzieckiem do ginekologa??
A co w tym dziwnego?
Przecież badanie wykonywane jest przez brzuch i nie ma w tym nic krępującego...Wszystkim przyszłym mamom polecam wręcz taki  wspólny "wypad" do gin., bo osobiście uważam, że takie wycieczki nie tylko wzbogacają, rozwijają, ale również scalają i umacniają więzi rodzinne!

Jestem też zdania, że rodzice w przypadku ciąży  powinni darować sobie opowiastki o bocianach, kapustach itp. i szczerze rozmawiać ze swoimi dziećmi na temat miłości i tego skąd się biorą dzieci!

Dla Jaśka to nie jest tajemnica, nie zna oczywiście najmniejszych szczegółów i całej historii ludziekiego poczęcia , ale jest swiadomy faktu, że jego brat nie zostanie przyniesiony przez bociana ;)