Trochę prywaty...

przez


Nigdy nie pisałam publicznie o swoim związku...
Dziś po przeczytaniu pewnego artykułu o związkach na odległość naszła mnie wielka ochota podzielenia się z Wami moimi prywatnym przemyśleniami na ten temat.

Historia będzie długa...z happy endem na szczęście...

Mojego obecnego męża i zarazem moją największą miłość poznałam kiedy miałam 17lat!
T.przyjechał w odwiedziny do Babci mieszkającej w tej samej miejscowości co ja...
Na stałe mieszkał bowiem od dziecka na zachodzie Niemiec- w Essen.
Zapoznała nas kolżanka...
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia...
Ona się w nas po prostu rodziła z każdym słowem, z każdą spędzoną chwilą...
Po kilku dniach T. musiał wracać jednak do siebie, bo też jeszcze wtedy był ucziem.
Dzieliło nas ponad 600km!...

Pisaliśmy listy, dzwonililiśmy...

T,przyjeżdzał tak często jak tylko mógł...
Miłość rozkiwtała...
Każdy jego przyjazd był niesamowitą radością...
Każdy odjazd rozpaczą zalaną łzami.
Wiedziałam,że cięzka droga przed nami, ale wierzyłam, ze przetrwamy...

Mało kto dawał nam szanse...
Bo przecież związek na odległosć nie ma racji bytu...
bo przecież jesteśmy młodzi....
bo przecież ja zaraz idę na studia i zapewne kogoś poznam...
bo przecież...bo przecież....

I nie było łątwo...była tęsknota, czasami żal, ze go nie ma wtedy, kiedy go potrzebuję!

Były niepotrzebne kłótnie wywołane frustracją i niemocą....
Ale była miłość!
Prawdziwa, bezwarunkowa!

I to własnie miłość, wiara w nią pozwoliła nam wszystko przezwyciężyć.
W 2009 roku, po 6 letnim związku na odległość wzięliśmy ślub!

Berlin jako miejsce zamieszkania był naszym kompromisem!

Dziś jesteśmy już małżeństwem z prawie 5letnim stażem, z bagażem pięknych wspomnień, z kartonem pełnym listów, biletów autokararowych...

Wiec proszę od dziś nie mówić, ze miłość na odegłość nie istnieje!
Bo istnieje!
I ja jestem tego żywym dowodem...

Pozdrawiam serdecznie
Ol(g)a